Wbrew pozorom, wcale nie jadam dużo słodkiego, bardziej mnie można uwieść solidną porcja mięsa czy słonymi czipsami niż cukierkami. Ale czekolady sobie odmówić nie umiem.
Sięgam wiec od czasu do czasu po różne czekoladowe cudności no i niestety, bywa różnie. Problem z czekoladowymi ciasteczkami, zwłaszcza tymi kupnymi, jest najczęściej taki, że czekolady w nich dość mało. Bardziej kakao, jakiś delikatny posmak. Polewa może i jest satysfakcjonująca, ale to nie do końca to samo.
Przez długi czas wygrywały w moim prywatnym rankingu czekoladowe ciastka kupowane na sztuki u Sowy. No ale jak już spróbowałam przepisu Nigelli, to mam nowego lidera.
Oczywiście, jak to u Nigelli - nie ma co liczyć na wersję light. Z jej oryginalnego przepisu wychodzi, że zużywamy pół kilo czekolady na 12 ciasteczek. Nawet dla mnie, to brzmi aż przerażająco :) Ale: przepis próbowałam już drugi raz i po raz drugi jestem zadziwiona jak jej mogło wyjść z tego tylko 12, skoro ja piekę ok 60.
Pół kilo nas 60 ciastek jest już bardziej rozsądne :)
Obejrzyjcie więc, jak ona to robi:
I do roboty!