środa, 13 listopada 2013

Zjedz coś


Z racji tego, iż niewiadomo skąd znowu pojawił się ten moment w moim życiu, kiedy próbuję wymyślić siebie na nowo, odkurzyłam stare pomysły w mojej głowie i blog o gotowaniu wyskoczył błyszcząc triumfalnie jako fantazja nie do odrzucenia. Ostatnimi czasy musiałam – o zgrozo! – naprawdę się solidnie napracować, co mój nieprzyzwyczajony umysł przyjął wielkim buntem. Na mózgowe przemęczenie pomagało tylko jedno – stanie nad garnkiem i roztapianie czekolady. Albo ugniatanie ciasta. Albo lepienie 150 maleńkich pulpecików do sosu pomidorowego. Znalazłam w kuchni swoje spa i odprężenie niczym na wakacjach all inclusive. Na fali ponownie obudzonej pasji nakupowałam na allegro kilogramy książek kucharskich, zasubkrybowałam kilka kulinarnych kanałów na youtubie i przeczytałam niektóre ulubione blogi od deski do deski. I poczułam natchnienie, które nie odpuszcza nawet gdy mózg odzyskał sprawność a praca znów płynie leniwie.

Poczułam też chęć porządku. Te wszystkie książki, filmiki, przepisy zalegające w przestrzeni dobrze byłoby zebrać ku pamięci. Moja ciocia ma notes z przepisami, którego w dzieciństwie jej piekielnie zazdrościłam. Próbowałam robić swoje notesy, ale się gdzieś całkiem zagubiły. Część przepisów zapisuję na komputerze, ale robi się ich za dużo i chaos się powiększa.

Tak więc stanęło na tym, na czym musiało.

Oto blog.


A jak już się wewnętrznie przekonałam, że tego bloga stworzę, to jeszcze jeden chytry plan przyszedł mi do głowy.

Lubię gotować i nawet mi czasem wychodzi. Ale wychodzi nie tylko mnie, ba! znam takie, którym wychodzi piękniej i lepiej! Moje przyjaciółki nie raz uszczęśliwiały mnie swoimi fantastycznymi ciastami, sałatkami, obiadami. Pamiętam torty urodzinowe, które dostawałam, obłędnie czekoladowe. Pamiętam wspólne gotowanie obiadów. Pamiętam imprezy, kiedy zamienialiśmy się w dorosłych i przyrządzaliśmy tony żarcia zamiast kupować czipsy. Pamiętam desery, które znienacka przynosiła mi moja sąsiadka poprawiając mi humor w nawet najbardziej nieprzyjazny dzień. Pamiętam wielkie smażenie pączków. Pamiętam wspólne osiedlowe wigilie, na których potrafiłam najeść się bardziej niż na tej rodzinnej.

Mniej jest ostatnio. Czas wrzucił inny bieg i płynie w przyśpieszonym tempie. Potrafimy nie widzieć się tygodniami a nawet miesiącami, bo jakoś tak się drogi nie składają, bo częściej już potrzebujemy spędzić wieczór w domu, bo są sprawy, bo jakoś tak nie pasuje. Tak się porobiło, pewnie tak już będzie. Nie ma kiedy pogadać, co dopiero wspólnie zjeść.

Przynajmniej w realu. Więc może by tak pogotować wspólnie wirtualnie?

Umówmy się: to nie będzie blog, który zdobędzie nagrody bloga roku. Chociażby dlatego, że moje zdjęcia są do bani i to nas zdyskwalifikuje na starcie :) Ale to może być miejsce, gdzie choć trochę będziemy mogły sobie pogadać. Znowu porobić coś wspólnie. Mieć powód, by częściej się odzywać. Chociażby po ratunek – „co mam robić, co zrobiłam źle, Twoje ciasto było takie pyszne, a moje totalnie leży!”.
No i wreszcie – co mi tam po blogach i książkach, wasze jedzenie jest najlepsze, chcę mieć te przepisy :) 

 Tak więc, pogotujmy razem, zawsze coś :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz