Z racji tego, iż niewiadomo skąd znowu pojawił się ten
moment w moim życiu, kiedy próbuję wymyślić siebie na nowo, odkurzyłam stare
pomysły w mojej głowie i blog o gotowaniu wyskoczył błyszcząc triumfalnie jako
fantazja nie do odrzucenia. Ostatnimi czasy musiałam – o zgrozo! – naprawdę się
solidnie napracować, co mój nieprzyzwyczajony umysł przyjął wielkim buntem. Na
mózgowe przemęczenie pomagało tylko jedno – stanie nad garnkiem i roztapianie
czekolady. Albo ugniatanie ciasta. Albo lepienie 150 maleńkich pulpecików do
sosu pomidorowego. Znalazłam w kuchni swoje spa i odprężenie niczym na
wakacjach all inclusive. Na fali ponownie obudzonej pasji nakupowałam na allegro
kilogramy książek kucharskich, zasubkrybowałam kilka kulinarnych kanałów na
youtubie i przeczytałam niektóre ulubione blogi od deski do deski. I poczułam
natchnienie, które nie odpuszcza nawet gdy mózg odzyskał sprawność a praca znów
płynie leniwie.
Poczułam też chęć porządku. Te wszystkie książki, filmiki,
przepisy zalegające w przestrzeni dobrze byłoby zebrać ku pamięci. Moja ciocia
ma notes z przepisami, którego w dzieciństwie jej piekielnie zazdrościłam.
Próbowałam robić swoje notesy, ale się gdzieś całkiem zagubiły. Część przepisów
zapisuję na komputerze, ale robi się ich za dużo i chaos się powiększa.
Tak więc stanęło na tym, na czym musiało.
Oto blog.
A jak już się wewnętrznie przekonałam, że tego bloga
stworzę, to jeszcze jeden chytry plan przyszedł mi do głowy.
Lubię gotować i nawet mi czasem wychodzi. Ale wychodzi nie
tylko mnie, ba! znam takie, którym wychodzi piękniej i lepiej! Moje
przyjaciółki nie raz uszczęśliwiały mnie swoimi fantastycznymi ciastami,
sałatkami, obiadami. Pamiętam torty urodzinowe, które dostawałam, obłędnie
czekoladowe. Pamiętam wspólne gotowanie obiadów. Pamiętam imprezy, kiedy
zamienialiśmy się w dorosłych i przyrządzaliśmy tony żarcia zamiast kupować
czipsy. Pamiętam desery, które znienacka przynosiła mi moja sąsiadka poprawiając
mi humor w nawet najbardziej nieprzyjazny dzień. Pamiętam wielkie smażenie
pączków. Pamiętam wspólne osiedlowe wigilie, na których potrafiłam najeść się bardziej
niż na tej rodzinnej.
Mniej jest ostatnio. Czas wrzucił inny bieg i płynie w
przyśpieszonym tempie. Potrafimy nie widzieć się tygodniami a nawet miesiącami,
bo jakoś tak się drogi nie składają, bo częściej już potrzebujemy spędzić
wieczór w domu, bo są sprawy, bo jakoś tak nie pasuje. Tak się porobiło, pewnie
tak już będzie. Nie ma kiedy pogadać, co dopiero wspólnie zjeść.
Przynajmniej w realu. Więc może by tak pogotować wspólnie
wirtualnie?
Umówmy się: to nie będzie blog, który zdobędzie nagrody
bloga roku. Chociażby dlatego, że moje zdjęcia są do bani i to nas
zdyskwalifikuje na starcie :) Ale to może być miejsce, gdzie choć trochę
będziemy mogły sobie pogadać. Znowu porobić coś wspólnie. Mieć powód, by częściej
się odzywać. Chociażby po ratunek – „co mam robić, co zrobiłam źle, Twoje
ciasto było takie pyszne, a moje totalnie leży!”.
No i wreszcie – co mi tam po blogach i książkach, wasze
jedzenie jest najlepsze, chcę mieć te przepisy :)
Tak więc, pogotujmy
razem, zawsze coś :)